Por

Jadwiga Domańska. Kurierka z Warszawy

 

Opublikowano 2 stycznia 2013, autor: emka

 

http://hej-kto-polak.pl/wp/wp-content/uploads/2013/01/images-150x150.jpgJej wielki aktorski talent znalazł w czasie wojny nietypowe wykorzystanie. Jako  łączniczka Polski Podziemnej  grała przed  okupantami najróżniejsze  role i nielegalnie przekraczała  granice z tajnymi  meldunkami. Dostała  za to osiem lat lagru. Na emigracji za cenę życia w biedzie – pracowała jako kasjerka tworzyła polski teatr. Aktorka, reżyser, kierownik artystyczny teatru, pedagog. Występowała od roku 1932, m. in. w Wilnie, Łodzi, Łucku, Lublinie i Bydgoszczy. Po wybuchu wojny brała udział w działalności konspiracyjnej ZWZ w Wilnie. W styczniu 1940 została  aresztowana przez NKWD i wywieziona  na Syberię z wyrokiem 8 lat ciężkich robót. Spędziła tam ponad półtora roku. Zwolniona w 1941 zainicjowała działalność kulturalno-artystyczną w tworzącej się Armii Polskiej Andersa. Z Teatrem Dramatycznym Armii Polskiej na Wschodzie przebyła cały szlak wojenny, aż do Londynu. W latach 1943-48 była kierownikiem artystycznym Żołnierskiego Teatru Dramatycznego. Po 1948 była współtwórczynią polskich teatrów emigracyjnych w Londynie. W 1960 przeniosła się do Kanady, gdzie kontynuowała działalność artystyczną, a także ukończyła studia pedagogiczne. Od 1967 mieszkała w Ottawie, w latach 1980-87 prowadziła tam polski program telewizyjny. W 1990 odwiedziła Polskę i uczestniczyła w obradach Nadzwyczajnego Zjazdu ZASP-u. Bogate archiwum Jadwigi Domańskiej, zawierające m.in. materiały dotyczące polskiego życia teatralnego na emigracji, przede wszystkim w Kanadzie, a także źródła do dziejów harcerstwa w Polsce i na emigracji, przechowywane są w Archiwum Polskiej Akademii Nauk. Zmarła w 1996 roku w Ottawie.

 

Piotr Lisiewicz

 

Kurierka z Warszawy

 

Jej wielki aktorski talent znalazł w czasie wojny nietypowe wykorzystanie. Jako łączniczka Polski Podziemnej grała przed okupantami najróżniejsze role i nielegalnie przekraczała granice z tajnymi meldunkami. Dostała za to osiem lat lagru. Na emigracji za cenę życia w biedzie – pracowała jako kasjerka – tworzyła polski teatr. Bo wierzyła, że dzięki niemu „można to »coś« naszego, polskiego i jedynego ocalić”.

 

Rozkaz: przynieść żakiet. Następnego dnia go odebrać. Na podszewce rękawów, od wewnątrz, nadrukowany jest meldunek. Teraz pozostaje w żakiecie przedostać się z Warszawy do Wilna. Po drodze – dwie granice, przekraczane nielegalnie. W Wilnie zanieść go do piekarni na Antokolu mężczyźnie o pseudonimie „Młot”. Tak wyglądała jej „robota” pod niemiecką i sowiecką okupacją. Dopiero po latach dowiedziała się, że na jej żakiet czekał sam generał Nikodem Sulik, szef Związku Walki Zbrojnej w Wilnie.

 

Umiejętności aktorskie wiele razy ułatwiały Jadwidze Domańskiej przekradanie się przez granicę i poruszanie po okupowanym kraju. Pewnego razu na stacji w Terespolu okazało się, że na pociąg nie ma na razie szans. Owszem, nawet niedługo ma jechać, ale przeznaczony jest tylko dla niemieckich „urlopników”. A sprawy pilne… „Symuluję atak ślepej kiszki. Jęczącą, skuloną wpół, ktoś prowadzi do naczelnika stacji, Niemca. Tłumaczy, że muszę jechać do szpitala, do Siedlec” – wspominała. Chorej nikt nie kontroluje, dojeżdża do Siedlec, a tam zaraz ma przesiadkę do Warszawy. „Moja kariera aktorska stała się służbą aktorską” – żartowała.

 

KURIERKA Z WARSZAWY

 

Gdy pewnego razu zatrzymał ją nad ranem sowiecki patrol, nie wpadła w panikę i sprawnie pozbyła się obciążających papierów. Przyznała potem, że wyrzuciła po drodze kartkę, na której zapisała plan drogi, który odcisnął się w notesie. Ale to dlatego, że nie był już potrzebny. A poza tym jedzie do dziecka, które jest w Wilnie.

 

Śledczego starała się wprowadzić w dobry nastrój. Wspominała: „Z wielką lekkomyślnością zeznaję po rosyjsku, w języku, który znam tylko z cygańskich romansów wyśpiewywanych przez matkę”. Prowadzącego przesłuchanie wyraźnie to bawiło.

 

Spytał: „Szto eto za bumażku wy rosżewali i pragłatili na dorogie?”. „Myślę – rosżewali to rozerwała, a pragłatiła to wyrzuciła, i zeznaję: ja rosżewała i pragłatiła…”. Dopiero w celi dowiedziała się, co naprawdę powiedziała: „ten papierek rozżułam i połknęłam”. W efekcie jako groźny szpieg została wysłana do więzienia w Baranowiczach.

 

Na odczytanie zaocznie wydanego wyroku wezwano ją do karceru. „Siedziałam tam w bieliźnie, w zimnie, w zupełnej ciemności, która doprowadzała mnie do szału” – wspominała. Usłyszała: osiem lat obozu pracy na Syberii.

 

Z piórkiem sokolim u czapki

 

Jadwiga Braun – tak brzmiało jej panieńskie nazwisko – urodziła się w 1907 r. w Dąbrowie pod Tarnowem, „w rodzinie, w której polskość była tlenem” – pisał Kazimierz Braun, reżyser i teatrolog, dla którego była ciocią, w książce „Szkice o ludziach teatru”. Ojciec Jadwigi, Karol Braun, był tam prezesem Towarzystwa Gimnastycznego Sokół. „Pamiętam ojca w mundurze, amarantowej koszulce i z piórkiem sokolim u czapki” – wspominała w książce Anny Mieszkowskiej „Była sobie piosenka…” (z niej pochodzą także wspomnienia konspiracyjne). „Sokół”, pod płaszczykiem Towarzystwa Gimnastycznego, prowadził działalność niepodległościową, w tym wojskowe szkolenia. „Zorganizowane życie polskie cieszyło się w zaborze austriackim większą tolerancją niż w zaborach pruskim i rosyjskim, co było chyba tym niebezpieczniejsze dla sprawy narodowej, bo sprzyjać mogło ugodowości wobec okupanta. Przeciwdziałały temu takie organizacje jak »Sokół« i Towarzystwo Szkoły Ludowej” – wyjaśniała.

 

W tej drugiej działała jej matka, Henryka z domu Miller. Wcześniej była harcerką – komendantką Chorągwi Krakowskiej, a także działaczką organizacji kobiecych. Bratem jej babki był Roman Żuliński, który w czasie powstania styczniowego należał do pięcioosobowego Rządu Narodowego. Wraz z Romualdem Trauguttem stracony został w Cytadeli Warszawskiej.

 

Jadwiga miała trzech braci, których życiorysy związane były z walką o Polskę. Najstarszy, Kazimierz, był harcerzem, legionistą i lotnikiem. Miał zaledwie 21 lat, gdy w 1920 r. poległ w wojnie z bolszewikami.

 

„Płonie ognisko i szumią knieje” – autorem tej harcerskiej piosenki był drugi z jej braci, Jerzy. Harcerz, poeta i filozof w czasie II wojny światowej był twórcą organizacji niepodległościowej „Unia” i członkiem najwyższych władz Polski Podziemnej. W 1945 r. został Delegatem Rządu Londyńskiego na Kraj. W PRL skazany został za konspiracyjną działalność na dożywocie, choć prokurator domagał się kary śmierci.

 

Trzeci, Juliusz, także był harcerzem, w 1920 r. zgłosił się do walki z bolszewikami na ochotnika. Był doktorem ekologii.

 

Z misją na prowincji

 

Jadwiga z rodzeństwa była najmłodsza i także przeszła przez harcerstwo. Z Dąbrowy wyprowadzili się, gdy miała sześć lat. Ojciec, notariusz, otworzył swą kancelarię w Nisku nad Sanem. Potem mieszkała kolejno w Krakowie, w Dijon – gdzie studiowała literaturę francuską, a wreszcie w Warszawie. W 1932 r. ukończyła studia na Wydziale Aktorskim w Państwowej Szkole Dramatycznej w Warszawie.

 

„Moimi ukochanymi profesorami byli Jadwiga Turowicz, Stanisław Stanisławski i Wilam Horzyca. My »nie spod ręki Zelwera« nie mieliśmy żadnych gwiazdorskich zapędów” – opowiadała Mieszkowskiej. „Wychowano nas w poczuciu, że teatr to nie tylko rozrywka, lecz przede wszystkim społeczny, obywatelski obowiązek. Dlatego nie zostałam w Warszawie. Występowałam w teatrach prowincjonalnych, ale dobrze prowadzonych przez ambitnych dyrektorów. I nie miałam z tego powodu żadnych artystycznych kompleksów”.

 

Jako aktorka grała potem w Wilnie, Bydgoszczy, Łodzi, Lublinie i Łucku. Kazimierz Braun wymienia jej role jako Amelii w „Mazepie” Słowackiego, Maryny w „Weselu” Wyspiańskiego i Damy kameliowej w sztuce Dumasa.

 

Na jednej z zachowanych fotografii stoi w dramatycznej pozie z samym Ludwikiem Solskim. Na odwrocie znajduje się dedykacja od wielkiego aktora: „Rachel – wszak jam Cię miłował długie lata…”. To cytat z „Judasza z Kariothu” Rostworowskiego, w której to sztuce występowali wspólnie w Bydgoszczy. Za mąż wyszła za Ludogierda Domańskiego, przyszłego powstańca warszawskiego.

 

Jak wspominała, największe zadowolenie dały jej występy w Teatrze im. Słowackiego w Łucku i Lublinie, którego dyrektorem był Aleksander Rodziewicz. Jeździła z nim po miastach i miasteczkach Kresów Wschodnich.

 

W roli szpiega

 

Na 1 września 1939 r. wyznaczono w Teatrze Śląskim w Katowicach próbę generalną „Obrony Ksantypy” Ludwika Hieronima Morstina. Miała grać w niej główną rolę. Do próby nie doszło. „O czwartej rano obudził mnie warkot samolotów. Ćwiczenia – pomyślałam i poszłam spać.. Gdy jechałam autobusem na próbę generalną, słychać już było wybuchy bomb” – wspominała w książce „Była sobie piosenka…”

 

Katowicki teatr miał stać się teatrem frontowym. „Zdążyłam jeszcze kupić sobie śliczną dużą torbę ręczną z cielęcej skóry. Będzie użyteczna na wojnę pomyślałam. I była” – mówiła. Autobusami pojechali do Warszawy, ale tam okazało się, że o żadnym teatrze frontowym nie może być mowy. Teatralne wozy wycofały się na wschód, ale Domańska została w Warszawie.

 

Gdy pułkownik Umiastowski wydał rozkaz, by mężczyźni chcący walczyć wycofali się na Wschód, ruszyła wraz z mężem w kierunku Wilna. „Miasto zszarzało i zbrzydło” – to było pierwsze wrażenie. W listopadzie Wilno zostało przekazane Litwie.

Jej praca w konspiracji rozpoczęła się od tego, że w wileńskiej kawiarni „U Sztralla” spotkała dziennikarza Wacława Zagórskiego, który założył w Wilnie konspiracyjną organizację „Wolność”. Powiedziała mu tam o swoich planach przedostania się do Warszawy. Spytał ją, czy zna generała Tokarzewskiego. Odpowiedziała, że trochę. Przekazał jej ciasno zwinięty rulonik bibułki.

 

W Ejszyszkach z pomocą miejscowego gospodarza przekroczyła granicę litewsko-sowiecką. W Brześciu, mimo pogłosek, że straż graniczna ma psy, sowiecko-niemiecką. W Warszawie dostała propozycję doręczenia kolejnej przesyłki, tym razem do Białegostoku. Przy jej odbiorze została zaprzysiężona jako kurierka związku Walki Zbrojnej. Jej mąż postanowił zostać w Warszawie, chciał przedostać się do polskiego wojska na Zachodzie. Ostatecznie wstąpił do AK.

 

Z Białegostoku chciała iść do Wilna, ale okazało się, że ma kolejną przesyłkę do Warszawy. Konspiracyjna praca wciągnęła ją bez reszty. Z Warszawy do Wilna, z Wilna do Grodna… Właśnie w Grodnie wpadła przez swoją kiepską znajomość rosyjskiego, co skończyło się wyrokiem ośmiu lat w obozie na Syberii.

 

Igły wyciągane bez znieczulenia

 

„Nigdy w życiu nie szyłam” – wspominała w książce „była sobie piosenka…”. Tymczasem po kilku tygodniach spędzonych w transporcie trafiła do Nowosybirska, gdzie musiała pracować w fabryce krawieckiej. „Normy były dla mnie nieosiągalne. Miałam kilka dotkliwych wypadków, w pośpiechu na elektrycznych maszynach przeszywałam sobie palce. Złamane igły wyciągano bez znieczulenia, obcinając głęboko paznokcie” – opowiadała. Plusem tej pracy było to, że odbywała się pod dachem. Po dziewięciu miesiącach przyszła wiadomość z domu: „Wsie zdorowy, na dawnych miestach, Bożenka (córka – przyp. P.L.) radujetsia”.

 

Wieść o amnestii dotarła do niej przez sowiecką gazetę: „dogowor z Polską – gienierał Sikorski – amnestia”. Ale czy dotyczy także tak niebezpiecznego szpiega jak ona? Nie było jej wśród wyczytywanych do wypuszczenia „na swobodu”.

„Kobiety znikają za bramą. Odchodzą znajome, przyjaciółki, towarzyszki z pracy, z więziennych cel. Mnie nie wyczytali. Ja zostałam. Trwało to cztery tygodnie. Wystarczy, żeby znaleźć się na dnie. Kiedy już zdecydowałam, że będę umierać, zwolniono i mnie” – wspominała. Pojawiły się jeszcze propozycje współpracy z NKWD. Sugerowano jej, że od tego zależeć może wypuszczenie na wolność. Nie uległa.

 

Gdy dowiedziała się, że powstaje polskie wojsko, poszła na bazar, gdzie sprzedała torbę z cielęcej skóry kupioną w Katowicach. Kupiła za to kilo chleba, melon i bilet do polskiego obozu w Buzułuku. Dojechała. „Na peronie – serce bić przestaje na chwilę. Żołnierz z orzełkiem na czapce!” – wspominała. Tymczasem Rosjanie nie otwierają drzwi i nikogo nie wypuszczają z pociągu. Oświadczają, że obóz jest przepełniony. Cudem udaje się jej wyskoczyć z pociągu tylnymi drzwiami.

 

Łzy w oczach Sikorskiego

 

„Kiedy Jadwiga Braunówna postanowiła zostać aktorką – a jej postanowienia i wybory życiowe cechowała zawsze gwałtowna stanowczość i bezwzględna konsekwencja – nie przypuszczała zapewne, że ten właśnie zawód zaprowadzi ją do wojska. Kiedy zaś, już wtedy zamężna, Jadwiga Domańska składała konspiracyjną przysięgę wojskową, nie mogła się spodziewać, że w wojsku będzie prowadziła teatr” – pisał Kazimierz Braun w swoich „Szkicach”.

 

W Buzułuku od pierwszych dni włączyła się w organizowanie ognisk, „kominków” i akademii dla, jak mówiła Mieszkowskiej, „odzyskania sponiewieranej godności ludzkiej”. Józef Czapski w książce „Na nieludzkiej ziemi” pisał: „Zaledwie wypuszczeni z obozów słuchaliśmy w zbitym tłumie w zimnej sali sztabu w Buzułuku Domańskiej (…) smukła, młoda, jasnowłosa kobieta deklamowała dźwięcznym, niskim głosem o niezapomnianym akcencie „Fortepian Szopena” Norwida.

 

Niekoniecznie religijni wcześniej uchodźcy nie wyobrażali sobie teraz dnia bez modlitwy: „To był normalny, codzienny rytuał, przez nikogo nie narzucony, któremu wszyscy bez wyjątku się poddaliśmy: rano wspólna modlitwa, wieczorem zbiorowe śpiewanie pieśni religijnych i patriotycznych”.

 

10 grudnia do Buzułuku przybył z Londynu generał Władysław Sikorski. Przygotowano z tej okazji akademię. „Jadwiga Domańska, artystka dramatyczna, kurierka podziemia, więzień sowiecki, a wreszcie ochotniczka – żołnierz armii polskiej w ZSRS wypowiedziała wiersz, napisany jeszcze w więzieniu przez inną więźniarkę, Ludwikę Biesiadowską” – wspominał generał Klemens Rudnicki. Wiersz opowiadał o tym, jak zesłańcy usłyszeli głos Sikorskiego przez radio:

 

Zebrani potajemnie słuchaliśmy wszyscy Twych słów dalekich Mówiłeś, że nasi mężowie, bracia, są przy Tobie blisko, Że tworzą wojsko, i że Polska – będzie…

 

„Wiersz był wyjątkowo silny w wyrazie, głównie dzięki temu, że powstał niejako na tamtym świecie, wśród półtrupów łagiernych. Odtwarzał wiernie przeżycia duchowe każdego z nas i świadczył, czym było dla więźniów zesłańców nazwisko Sikorskiego: było dowodem, że Rzeczpospolita żyje” – opisywał to wydarzenie Rudnicki. Fakt, że Wódz Naczelny siedzi wśród nich, był dla zesłańców wstrząsem. Po deklamacji Domańskiej Sikorski miał łzy w oczach.

 

9 stycznia 1942 r. wraz z innymi artystami wyjechała do nowego miejsca postoju sztabu armii – Jangi Jul pod Taszkientem. Nie chciała być jednak w wojsku tylko aktorką, dlatego na jakiś czas zrezygnowała z tej pracy. Była szyfrantką, szkoliła też świetliczarki. Jej transport po wydostaniu się z Sowietów trafił do Iraku.

 

Bagdad, czyli tu jest Polska

 

Bagdad, ulica Al Raszyda. „Tu jest Polska” – głoszą plakaty w trzech językach. To tytuł sztuki Herminii Naglerowej. W sali królewskiego teatru w Bagdadzie obok polskich mundurów bielą się burnusy szejków. Wśród nich gość honorowy – regent Iraku. Tak zainaugurował swą działalność żołnierski teatr na Wschodzie.

 

Sztukę tę Naglerowa zaczęła pisać jeszcze w niewoli w ZSRS, a skończyła w Iraku. „Tu jest Polska” przeniosła się później w mniej dostojne miejsca – na pustynię. Jadwiga Domańska wspominała kolejne przedstawienia: „W jednej z nielicznych fałd falistego terenu zasiadali na jednym stoku widzowie (a widownia bez ścian mieściła ich czasem parę tysięcy), na przeciwległym zaś skłonie w świetle reflektorów, oparte o czerń nocy wyrastały ściany polskiego domu, iście na piasku zbudowanego”.

 

Początkiem Teatru Dramatycznego Drugiego Korpusu była rozmowa Domańskiej z generałem Andersem. Powiedziała mu, że „skoro wróg tępi przejawy polskiej kultury, to my powinniśmy działać odwrotnie”.

 

Krystyna Brzozowska wspominała w londyńskich „Wiadomościach” (1969/3): „Teatr Dramatyczny Drugiego Korpusu prowadziła świetnie Jadwiga Domańska, aktor i porucznik WP. Był on największą scena żołnierską II wojny światowej, nie tylko ze względu na ilość premier, ale przede wszystkim z uwagi na poziom”. „Batalion teatralny czasu wojny” – mówiono o nim. Widowiska nie tylko dodawały ducha żołnierzom, ale i pozytywnie nastawiały do Polaków mieszkańców krajów, w których stacjonowali. Wystawili aż 650 przedstawień.

 

Poziom artystyczny teatru zachwalał krytyk Zygmunt Nowakowski: „Z aktorów, którzy świeżo opuścili lagry sowieckie, porucznik Domańska zrobiła w warunkach niewypowiedzianie trudnych zespół zharmonizowany, ambitny, porywający się na Fredrę, Goldoniego, na Szekspira i na wielkie, monumentalne widowiska pod gołym niebem, budowane z pozoru lekkomyślnie, na fundamencie kruchym, bo na piasku”.

Później były podobne występy na szlaku bojowym we Włoszech „Grało się znowu pod gołym niebem, często na malowniczych placach włoskich miasteczek, na tle jakiegoś renesansowego pomnika czy fontanny” – wspominała Domańska.W Rzymie wystąpiła w filmie „Wielka droga” w reżyserii Michała Waszyńskiego, z udziałem niemal wszystkich artystów z Drugiego Korpusu.

 

Na kurs szybowcowy nieprzyjęty, bo ucieknie do ciotki

 

We Włoszech połączyła się z mężem Ludogierdem, ciężko rannym w Powstaniu Warszawskim. Zarówno jemu, jak i ich córce Bożenie udało się wydostać z kraju. „W swoich przekonaniach była niezłomna, a w realizacji planów stanowcza, przeto współpraca z nią nie należała do łatwych” – wspominała w książce „Była sobie piosenka…” jej współpracowniczka Maria Berwid-Gawalewicz.

 

W PRL krewni ponosili skutki postawy krnąbrnej emigrantki. „Na kurs szybowcowy nie zostałem przyjęty: ojciec w więzieniu, ciotka w Londynie – Jadwiga Domańska… Jeszcze bym uciekł szybowcem do Anglii” – żartował w „Rzeczpospolitej Kazimierz Braun.
Na emigracji teatru Drugiego Korpusu, podobnie jak innych tego typu instytucji, utrzymać się nie udało.

 

Występowała natomiast w dziesiątkach spektakli organizowanych przez różne polskie instytucje kulturalne. Za realizowanie „teatralnej służby” płaciła życiem w biedzie – mieszkali w suterenie, dorabiała jako kasjerka w domu towarowym Harrod’s. „Trudno było związać koniec z końcem. Herbatę przez długie miesiące piliśmy w słoikach po marmoladzie”.

 

W 1949 r. wystąpiła jako Salomea w programie „Listy do Matki” z okazji setnej rocznicy śmierci Juliusza Słowackiego, pokazywanym w pięciu skupiskach polskich. W 1950 r. grała m.in. w dramacie Marian Hemara „Kroki na schodach”. Recenzent tygodnika „Lwów i Wilno” pisał: „Domańska wygłasza pod koniec sztuki długi monolog, w którym jest i rozpacz, i ulga, że coś koszmarnego odeszło, i poczucie strasznej grozy nowej sytuacji, i brak wszelkiej nadziei, beznadziejność i jednak trochę nadziei. (…) Widziałem łzy zachwytu w oczach niektórych widzów”. W 1952 r. zadebiutowała jako reżyser, wystawiając w Bradford „Most” Szaniawskiego. W 1957 r. w Scala Theatre zagrała wróżkę w „Wyzwoleniu” Wyspiańskiego.

 

„Piękne, wręcz posągowe warunki zewnętrzne, klasyczna w rysach uroda słowiańska i głęboki głos predestynowały ją do wielkich ról bohaterskich, pełnych patosu i godności” – pisał o niej Jan Ostrowski w londyńskim „Tygodniu Polskim” z 7 grudnia 1960 r.

W 1960 r. podjęli z mężem i córką decyzję o wyjeździe do Kanady. Podjęła tam studia pedagogiczne, a potem przez 14 lat pracowała jako nauczycielka francuskiego. Działała w emigracyjnych organizacjach niepodległościowych. Jak wylicza Kazimierz Braun, w latach 1960–1992 przygotowała 18 widowisk w Winnipegu, Montrealu i Ottawie, gdzie mieszkała.

 

W 1974 r. z okazji Roku Kopernikowskiego wyreżyserowała głośne widowisko z udziałem 60-ciu  wykonawców  zatytułowane „Kopernik Żywy”. W wersji angielskiej wystawił je kanadyjski Teatr Narodowy. Organizowała też spektakle w okrągłe rocznice urodzin Piłsudskiego, bitwy o Monte Cassino, Powstania Warszawskiego czy tragicznej śmierci Sikorskiego. W latach 1980–1987 prowadziła program telewizyjny dla Polaków.

 

Za misję emigracyjnego ZASP-u uważała przetrwanie tradycji teatru służebnego wobec narodu:„stara się przechowywać wspaniała obywatelską tradycję aktorstwa polskiego, zapoczątkowaną w XVIII w. przez Wojciecha Bogusławskiego”. Mówiła, że to postawa, którą „nazwałaby służebną wobec narodowej sprawy”.

 

Ktoś wstrzymał bieg zegarków

 

Zmarła 19 grudnia 1996 r. Miała 89 lat. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 21 grudnia w polskim kościele w Ottawie. Pochowana została w grobie córki na cmentarzu parafialnym w miejscowości Masham, w prowincji Quebeck.

 

Nowe Państwo: Numer 9 (79)/2012

 

http://www.panstwo.net/2396-kurierka-z-warszawy

Początek strony